"John Constantine. Hellblazer": "Niebezpieczne nawyki" Zapomnij na chwilę o tym, że John Constantine jest potężnym okultystą, magikiem czy łowcą demonów. Jest też zwykłym człowiekiem i ma ludzkie problemy. Takie jak rak płuc wywołany paleniem hurtowych ilości papierosów. Constantine szybko orientuje się, że służba zdrowia w niczym mu nie pomoże - poza uśmierzaniem bólu w oczekiwaniu na śmierć. Zaczyna więc szukać pomocy wśród swoich przyjaciół. Tych, którzy jeszcze mu zostali, tych, którzy jeszcze przez niego nie zginęli. Chociaż z rozdziału na rozdział coraz bardziej zdesperowany, do samego końca pozostaje spryciarzem i cwaniakiem, a co najważniejsze - nieprzeciętnym oszustem. Lata całe pracował na swą wątpliwą opinię i nawet w obliczu śmierci nie schodzi z obranej drogi. Historia rozwija się niespiesznie, chociaż jest kilka żywszych scen i naprawdę zaskakujących zwrotów akcji. Ennis z sadystyczną przyjemnością (bo przecież nie ku przestrodze!) opisuje z detalami objawy choroby, jaka trawi Constanine'a. Kładzie nacisk na monolog wewnętrzny, przez co komiks jest trochę przegadany. Bohater nieustannie się nad sobą użala; narzeka na raka, zastanawia się jak z nim wygrać, próbuje robić rachunek sumienia. Ennis daje do zrozumienia, że zna Constantine'a na wylot. Odnosi się do całego szeregu wydarzeń z jego przeszłości, wspomina wiele osób, które spotkał na swej drodze. Na szczęście czytelnik nie musi znać poprzednich tomów, by zrozumieć fabułę "Niebezpiecznych nawyków". Ennis opowiada wystarczająco dużo. Może nawet za dużo. Scenariusz całej historii zilustrował co prawda jeden rysownik, ale na jego
szkice tusz nakładało aż sześciu inkerów. Z tego powodu poziom warstwy graficznej
w albumie jest nadzwyczaj nierówny. Wyraźnie widać, jak wielki wpływ na końcowy
efekt potrafią wywrzeć (niedoceniane niekiedy) osoby odpowiedzialne za tusz.
W niektórych miejscach drażni nieciekawie nałożony kolor z komputera. Trochę ryzykowny to pomysł, by prezentację przygód Constanine'a rozpocząć od opowieści, w której główny bohater zamiast uganiać się za demonami musi zmagać się z chorobą. Mimo efektownego punktu kulminacyjnego komiks bliższy jest historii obyczajowej, niż horrorowi. Ennis sam tępi swój pazur przedkładając dialogi nad akcję. Chociaż komiks ma swą moc, wypada blado w porównaniu z "Kaznodzieją", który z wielu powodów może wydawać się "Hellblazerowi" dość bliski. Widocznie Ennis lepiej odnajduje się w konwencji nawiązującej do westernu. [Jarek Obważanek, 4.08.2008] "John Constantine.
Hellblazer": "Niebezpieczne nawyki" |
Poglądy wyrażane w recenzjach są osobistymi odczuciami ich autora i nie powinny być uznawane za prawdy objawione.