RECENZJE

"Dobry Komiks" nr 9/2004: "New X-Men" nr 1

"Proszę zapomnieć o stomatologii. Pańska przyszłość leży w masowej zagładzie."

Ten komiks może być ciężki do przełknięcia dla fanów mutantów Marvela. Grant Morrison w swojej wizji X-Men zaproponował bowiem rzecz zdecydowanie trudniejszą. Cyclops skracający swoimi promieniami męki innego mutanta, Xavier celujący w swoją głowę z pistoletu - to nie są takie zwyczajne obrazki i muszę przyznać, że miałem wątpliwości, patrząc na czyny głównych bohaterów. Stali się tutaj moralnie niepewni, stali się nieprzewidywalni, stali się bardziej ludzcy, ale dla mnie stali się przez to mniej strawni.

Trzeba przy tym od razu zastrzec, że nie jest to rozrywkowa seria dla nastolatków. Przez pogłębienie wizerunku bohaterów, przez postawienie ich w wyjątkowo trudnych sytuacjach, Morrison podniósł wymagania, jakie komiks ten stawia czytelnikom. Mnie trochę zraził, ale nie mogę odmówić scenarzyście odwagi. Może gdyby to nie byli znani mi bohaterowie, patrzyłbym na całą sprawę mniej emocjonalnie.

W pierwszym numerze 6-osobowa drużyna jest podzielna na trzy, przebywające w różnych częściach Ziemi, grupy. Cyclops i Wolverine latają sobie po świecie X-Wingiem, załatwiając po drodze Sentinele i ratując dziwacznych mutantów. Docierają wreszcie do Ekwadoru, gdzie niejaka Cassandra Nova właśnie przejęła kontrolę nad zdziczałą bazą Sentineli, które same się replikują i rozwijają w coraz osobliwsze formy silnie przypominające różnego rodzaju owady. Ta sama Nova wkrada się do umysłu Xaviera, przebywającego w centrali razem z Jean i Beastem, co doprowadza do dość krytycznej sytuacji. Wreszcie Emma Frost prowadzi wykłady dla mutantów na Genoshy.

Akcja nie pędzi tak bardzo, jak w "Ultimate X-Men", można wręcz powiedzieć, że niekiedy Morrison zbytnio ją rozciąga, wprowadzając patetyczne, niczemu niesłużące przemowy, ale im dalej, tym szerzej otwierałem oczy ze zdumienia, aż do dramatycznego finału zeszytu, przy którym sprawdzałem dwa razy, czy to nie są tylko urojenia Xaviera.

Niezłym patentem wprowadzonym zanim Morrison wziął się za serię jest druga mutacja. Ma ją między innymi Beast, który wygląda znacznie bardziej jak niebieski tygrys i przez to ma między innymi problemy z precyzyjnymi zadaniami, bo utrudniają mu je niemal kocie łapy. Scenarzysta nie traci żadnej okazji, by pokazać, jak bardzo zmiana wyglądu wpłynęła na Beasta i to zdecydowanie mu się chwali. Zresztą Morrison cały czas udowadnia, że dobrze zna możliwości poszczególnych postaci. Zachowują się bardzo przekonująco, a w dodatku - jak już wspomniałem - potrafią zaskakiwać.

Równie trudno, jak fabułę, ocenić jest rysunki. Niby są fajne, ale jak bliżej im się przyjrzeć, czar pryska. Oto na przykład Jean ma raz twarz 15-latki, a raz 60-latki. Quitely ma zbyt duże problemy z utrzymaniem podobieństwa postaci, głównie kobiecych, chociaż i w twarzach mężczyzn można łatwo dostrzec uchybienia. Poza tym jest naprawdę nieźle. Rysownik dość przyjemnie kadruje, na rysunkach nie stroni od detali, dobrze mu też wychodzi rysowanie brzydoty. Ma przy tym bardzo charakterystyczny, interesujący styl. Kolory nałożone przez Hi-Fi Design są dość typowe dla amerykańskich produkcji, przy czym nie rażą nadmierną jaskrawością.

[Jarek Obważanek]

Scenariusz: Grant Morrison
Szkic: Frank Quitely
Tusz: Tim Townsend i Mark Morales
Kolor: Hi-Fi Design
Tłumaczenie: Rafał Belke
Wydawca: Axel Springer Polska
Data wydania: 23.07.2004
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania oryginału: 05-06.2001
Liczba stron: 48
Format: 17 x 26 cm
Oprawa: miękka
Papier: kredowy cienki
Druk: kolorowy
Dystrybucja: kioski
Cena: 5,90 zł

Poglądy wyrażane w recenzjach są osobistymi odczuciami ich autora i nie powinny być uznawane za prawdy objawione.

WRAK.PL - Komiksowa Agencja Prasowa