
"Arlekin i Walentynki" Och, Missy, czy mam opiewać ciało twe i krew, usta i oczy? Tysiące serc dałbym ci na Walentynki. Szukasz komiksu? Źle trafiłeś. "Arlekin i walentynki" to nie komiks, tylko bogato ilustrowane opowiadanie. Gaiman napisał piękny (choć miejscami makabryczny) tekst, który w zasadzie bez obrazków doskonale by sobie poradził. Krótka historia o zakochanym, psotnym Arlekinie z niespodziewanym, pogodnym zakończeniem jest naprawdę bardzo sympatyczna i pozostawiła mnie z uczuciem błogiej satysfakcji z zakończonej lektury. Ale gdy z narracji wiem wszystko o tym, co się dzieje na ilustracjach, gdy obrazki okazują się zaledwie dodatkiem, nie dopowiadają niczego do tekstu, który czytam, to mimo wszystko czuję się oszukany. A patrząc na stronę graficzną czuję się oszukany podwójnie. Bolton bowiem najwyraźniej pomalował zdjęcia. Konkretnie same postacie i niektóre otaczające je przedmioty, bowiem tła są ewidentnie przerobionymi nieco fotografiami - w dodatku paskudnie rozpikselowanymi. Żeby tego było mało, postacie do tła nieraz nie pasują, a w dodatku są często odcięte od niego grubym, nieciekawym konturem. Zamalowywanie zdjęć to nie jest moja ulubiona forma realizacji komiksu; niemiłe wrażenie oglądania fotostory w "Bravo" mimo warstwy farby pozostaje obecne. Tym bardziej, że Bolton w ogóle nie próbował swojej metody pracy ukryć. Brakuje tylko, żeby podał imiona i nazwiska modeli. Przyznam, że postacie są ładnie, realistycznie pomalowane, ale efekt końcowy mnie rozczarował. Jednak na końcu przypomnę, że to naprawdę piękny tekst, a Ciebie może nie zmartwić fakt, że nie za bardzo łączy się z tymi ładnie pokolorowanymi zdjęciami. [Jarek Obważanek] Tytuł oryginału: Harlequin Valentine |
Poglądy wyrażane w recenzjach są osobistymi odczuciami ich autora i nie powinny być uznawane za prawdy objawione.