
"Garou-chan"
Po wydaniu kilku pozycji młodych polskich autorów wydawnictwo Kasen zdecydowało się na drukowanie komiksów zagranicznych. Na pierwszy ogień poszła hiszpańska "Garou-chan". Podobnie, jak w przypadku poprzednich albumów edytora, mamy do czynienia z komiksem stylizowanym na mangę. Rysunki są w miarę dobre, chociaż widoczny jest miejscami brak swobody, wyrobienia. Autorki komiksu nie mają specjalnych problemów z anatomią czy perspektywą. Z drugiej strony wszystko jest raczej uproszczone, rysowane czasem bez fantazji. Momentami widać pośpiech. Słabo wyglądają wilkołaki - jak plastikowe figurki, a nie włochate bestie. Dużo w albumie kadrów bardzo przerysowanych, wyrażających emocje bohaterów przy pomocy ogromnej przesady, skrajnych uproszczeń. Fabuła jest jeszcze bardziej uproszczona od rysunków. Wszystko wydaje się zbyt skrótowe, a cała opowieść goni jak szalona. Na 130 stronach autorki zmieściły historię, która potrzebuje znacznie więcej miejsca - oczywiście przy takim swobodnym rozporządzaniu miejscem, jakie znane jest z japońskich produkcji, a zastosowane zostało przez Hiszpanki. Miejscami epizody są ze sobą słabo połączone, a postacie są skrajnie płytkie i bardzo pobieżnie zarysowane. Wielka miłość, wielka nienawiść - to są uczucia nazwane, ale słabo pokazane. Wewnętrzne zmagania bohaterów są uproszczone. W dodatku bohaterowie zachowują się czasem trochę bezsensownie. Główna bohaterka ma problem, który sugeruje już jej imię - Garou. Otóż jest ona wilkołakiem, a swą wilczą postać przybiera nie tylko podczas pełni, ale także w stanie zdenerwowania. Utrzymuje to oczywiście w wielkiej tajemnicy, nawet przed swoim świeżo poznanym chłopakiem, na którego leci jej wielka rywalka. Dorzućmy do tego jeszcze jednego wilkołaka, jeszcze jednego chłopaka i uzyskujemy szybką, miejsami trochę zabawną historię zmagań tych wszystkich postaci pędzącą do obowiązkowego pojedynku bestii w finale i równie obowiązkowego happy endu. Skrajnie przesłodzonego. Nawet pojedynek jest niezbyt krwawy a rany natychmiast znikają. Z drugiej strony nie brak w tym komiksie scen z nagimi, bądź półnagimi bohaterami. Garou paraduje bez ubrania nie tylko jako wilkołak, zresztą autorki wstawiły też kilku nieubranych chłopaków - a to pod prysznicem, a to w innych okolicznościach. Co ciekawe, oni, w odróżnieniu od dziewczyny, mają ocenzurowane czarnym paskiem (albo rybą!) krocze. W przypadku Garou autorki zadziwiająco często zapominają narysować jej sutki, co w połączeniu z upraszczaniem łona jest znaną ("Love Hina") i dość irytującą formą cenzury. [Jarek Obważanek] Scenariusz: Aurora García, Diana Fernández |
Poglądy wyrażane w recenzjach są osobistymi odczuciami ich autora i nie powinny być uznawane za prawdy objawione.