RECENZJE

"Green Arrow" - "Kołczan" część 1

"Czy sanki nazywały się Różyczka?" Gdy takie zdanie padło na początku komiksu z ust Supermana, już wiedziałem, że historia będzie świetna. Może dziwić, że tak drobne i nieznaczne nawiązanie do filmu wszechczasów wystarczyło mi za gwarant jakości dalszych 108 stron komiksu, ale dla mnie ta aluzja była sygnałem, że na pewno będzie ciekawie. I nie zawiodłem się.

Fanatycznym wielbicielem twórczości Kevina Smitha nie jestem, więc nie podchodziłem do jego wersji "Green Arrowa" jak do złotego cielca. Podchodziłem nawet z pewną dozą ostrożności, dobrze pamiętając niezbyt udaną mieszankę wszystkiego zatytułowaną "Jay i Cichy Bob kontratakują" czy intrygującą, ale nierówną "Dogmę".

Smith podjął się dość karkołomnego zadania. Postanowił ożywić bohatera, który zginął w wybuchu bomby na oczach Supermana. Oliver Queen alias Green Arrow wolał umrzeć, niż stracić rękę. Można powiedzieć, że Chuck Dixon, stawiając łucznika w takiej sytuacji, oddał hołd Frankowi Millerowi i jego alternatywnej wersji jednorękiego Queena z "Powrotu Mrocznego Rycerza".

Taka śmierć nie zniechęciła Smitha do reanimacji Green Arrowa. Zabieg przeprowadził z klasą. To nie jest byle jaki, prostolinijny powrót. To jest powrót bardzo zagadkowy, zakręcony i niejasny. Queen pojawia się w Star City ubrany w łachmany i kompletnie nie pamięta, co się z nim ostatnio działo. A jako człowiek bez wątpienia martwy wzbudza niemałą sensację, zwłaszcza wśród superbohaterów. Bo trzeba wiedzieć, że Smith, podobnie jak Miller, używa w swojej historii dość szerokiej gamy postaci. Oprócz Black Cannary, Arsenala i drugiego Green Arrowa, których obecność wydaje się dość oczywista, pojawia się Liga Sprawiedliwości (tak - Sprawiedliwości a nie Sprawiedliwych, Egmont nie wziął na szczęście przykładu z nieszczęsnego tłumaczenia z kreskówki), a nawet pewien znany demon rymujący.

Jak na razie scenarzysta skutecznie unika banału, chociaż jednocześnie równie skutecznie unika odpowiedzi na podstawowe pytanie, jakie zadaje sobie każdy czytelnik. To bardzo przemyślany zabieg, bo zmusza odbiorcę do uważnego śledzenia historii do samego końca.

Nie jest to bynajmniej komiks śmiertelnie poważny. Można wręcz powiedzieć, że główny bohater jest niezwykle śmieszny. Narwany staruszek, wyzywający wszystkich od faszystów, jest postacią bardzo barwną, chociażby z tego powodu, że kompletnie nie pasuje do otoczenia, jest jakby z innej epoki, a w dodatku sam kompletnie się tym nie przejmuje. Nie pamiętając tego, co się z nim działo, wygaduje kompletne bzdury, nie wie o wielu bardzo kluczowych rzeczach, o których oczywiście wie czytelnik. Bardzo spodobały mi się kpiny Smitha z różnych głupawych stereotypów w amerykańskich komiksach, takich jak zupełna nierozpoznawalność bohatera po założenia mikromaski, czy też powtarzanie tych samych schematów w różnych seriach. Praktycznie co kilka stron można trafić na jakąś znakomitą złotą myśl.

Zaletą komiksu jest bogactwo cytatów kulturowych. Nie dotyczą one wyłącznie komiksów, gdyż zahaczają też o telewizję i kino. Świetnie wplecione są w dialogi, nie narzucają się, nie dominują, ale mile uzupełniają i ożywiają rozmowy. Zapewne cytatów mniej widocznych jest znacznie więcej, niż te ujęte w przypisach, czego przykładem jest pominięcie (celowe?) wspomnianej przeze mnie na początku Różyczki.

Obecność owych przypisów w Polskim wydaniu jest niezwykle miłym zaskoczeniem. Egmont, wprowadzając na rynek komiks o kompletnie nieznanym superbohaterze, który ma swoją dłuższą historię, nie pozostawił czytelnika samego sobie. Album poprzedzony jest treściwym wstępem Tomasza Sidorkiewicza, przedstawiającym życie, śmierć i przyjaciół Green Arrowa, a na końcu komiksu znalazło się miejsce dla wyczerpujących przypisów. Dzięki temu odbiorca wie wszystko, co wiedzieć powinien, a nawet trochę więcej, bo Sidorkiewicz wprowadził komentarze do tak widocznych cytatów, jak "Kosmos - ostatnia granica". Dla mnie jest to wzorowo przygotowane polskie wydanie i liczę na to, że Egmont częściej będzie prezentował taki profesjonalizm. Niestety, wydawca potrzebował trochę czasu, by zrozumieć, że bez wsparcia kompetentnych konsultantów nie będzie mógł serwować komiksów superbohaterskich pozbawionych widocznych błędów. Na szczęście Egmont umie wyciągać wnioski z własnych potknięć (chociaż nie zawsze, o czym świadczy uparte utrzymywanie Kreczmara na stanowisku tłumacza "Sin City").

Komiks narysował Phil Hester na spółkę z Ande Parksem (Smith już z nimi wcześniej współpracował). Styl Hestera charakteryzuje się widocznym geometryzowaniem linii. Wszystko i wszyscy są lekko kanciaści przy zachowaniu w miarę realistycznego wyglądu. Wrażenie geometryzacji potęguje niezwykle zróżnicowana kreska, która od zupełnie cienkiej przechodzi w niezwykle grubą. Komputerowy kolor Guya Majora prezentuje się raczej zwyczajnie - jest czysty, realistyczny i dość obficie cieniowany. Major odbiega od zwykłej palety w zasadzie tylko w scenach nocnych prezentowanych we fioletach lub błękitach.

[Jarek Obważanek]

Tytuł oryginału: Quiver
Scenariusz: Kevin Smith
Szkic: Phil Heste
Tusz: Ande Parks
Kolory: Guy Major
Tłumaczenie: Maciej Drewnowski
Wydawca: Egmont Polska
Data wydania: 08.2003
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania oryginału: 04.2001 - 01.2002
Liczba stron: 120
Format: B5
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Dystrybucja: księgarnie
Cena: 24,90 zł

Poglądy wyrażane w recenzjach są osobistymi odczuciami ich autora i nie powinny być uznawane za prawdy objawione.

WRAK.PL - Komiksowa Agencja Prasowa