"Misja" Aż trzy lata zajęło Madejowi dorysowanie dziewięciu plansz tego komiksu. Dokładnie o tyle historia wydłużyła się w stosunku do materiału wydrukowanego w pierwszych pięciu numerach "Areny Komiks" (o "Nowym Talizmanie" nie wspominam, bo tam pojawiła się niecała 1/3 całości). I chociaż historia jest przednia, a długo oczekiwana pointa nie zawodzi, to sposób, w jaki Madej podszedł do edycji albumowej, budzi spory niesmak. Zanim jednak przejdę do kwestii poprawek, poświęcę kilka słów całości tego komiksu. Opowieść zaczyna się w momencie, gdy trzech krasnoludów przybywa na zamek księcia Willarda, by pomóc władcy zgładzić smoka. Szybko okazuje się, że bestia smokiem wcale nie jest, a cała sytuacja jest prowokacją tajemniczego Amiaela, który zamierza stworzyć potężną armię z demonów i żywych trupów. Jednak opowieść nie jest tak mroczna, jakby się mogło wydawać z powyższego opisu, bo przesiąknięta jest specyficznym humorem, którego głównym źródłem są owi krasnoludowie - wrogowie wszelkiego zła, chętni tępić je wielkimi toporami, ale jednocześnie miłośnicy dobrego napitku i towarzystwa pięknych kobiet. Chętnie odkładają topory, by dobrze się zabawić. Albo piją na umór nawet z toporami u boku. Rubaszną, pełną dziwacznych zakrętów historię czyta się z przyjemnością. Intryga jest klarowna i sensownie przedstawiona a główni bohaterowie ciekawie sportretowani - mało w nich z bohaterów i w dodatku niekoniecznie grają pierwsze skrzypce. A do tego na końcu dostają za swoje, chociaż Madej uniknął taniego moralizatorstwa, a skończył tak, jak zaczął - z sobie właściwym, wisielczym humorem. W kresce Madeja jest coś z Bisleya, z jego klarownego, prostego obrysu, jaki można znaleźć w "Ostatnim Czarnianie". Przy czym komiks Madeja jest bardziej mroczny i mniej dosłowny w przedstawianiu przemocy. Ale mimo tych przebłysków Bisleya, jakie mi się nasuwały przy czytaniu, ma sobie właściwy, rozpoznawalny styl. Ale nie zawsze jednakowo się stara, poziom jego rysunków wyraźnie się waha, a to, co zrobił przygotowując album, wymaga osobnego omówienia. Z radością przyjąłem zapowiedź, że rysunki w "Misji" zostaną poprawione. Gdy jednak zobaczyłem owe poprawki, zawiodłem się srogo. Nawet nie musiałem sięgać po "Arenę", by je wyłapać (to zrobiłem później). Niechlujne operacje korektorem same rzucają się w oczy. Madej zepsuł większość całkiem udanych (bardzo delikatnych) rysunków z panienkami, zmienił na niekorzyść gargoila, a zakończenie od strony graficznej położył całkowicie. Większość nowych plansz wygląda na realizowane w ogromnym pośpiechu, rysunki są mało czytelne i obficie potraktowane korektorem. Wygląda to tak, jakby przez te ostatnie 3 lata Madej zapomniał, jak trzyma się ołówek w ręku - popsuł to, co było dobre i niczego nie poprawił. Cały komiks ma od nowa wpisane dialogi, ale literki są mniej czytelne i mniej staranne. Na szczęście same dialogi uległy tu i ówdzie poprawie. Cieszy również to, że Madej przez te lata nie stracił poczucia humoru, a nawet nieco je wyostrzył. Widać to w poprawionych gdzieniegdzie dialogach, ale przede wszystkim w narysowanym od nowa finale rajskiej libacji. W oryginalnej wersji krasnoludy plotą coś o obowiązkach, a w nowej scence do kontynuowania misji zmuszają ich nieco bardziej prozaiczne powody. [Jarek Obważanek] "Misja" |
Poglądy wyrażane w recenzjach są osobistymi odczuciami ich autora i nie powinny być uznawane za prawdy objawione.