ARTYKUŁY

Krzysztof Janicz

Kajtek i Koko dla średniozaawansowanych

Kajtek i Koko to bez wątpienia najdłuższy polski serial komiksowy, o imponującej liczbie blisko czterech tysięcy odcinków. Przez czternaście lat (1958-1972) ukazywał się codziennie w Wieczorze Wybrzeża, ciesząc się wśród czytelników niemal kultową popularnością. Niestety, w planach wydawniczych oficyn zajmował zwykle ostatnie pozycje. Dopiero po wyeksploatowaniu Kajka i Kokosza dostrzeżono w nim szansę na kasowy sukces, ale wtedy właśnie siadła koniunktura.

O powstaniu cyklu, a zwłaszcza o jego morskiej tematyce, zadecydowali za Christę inni. On sam zawsze miał ciągoty raczej do westernu - stałą współpracę z Wieczorem Wybrzeża rozpoczął nawet od historyjki Jack 0'Key. "To nie sensacyjny comics, to po prostu króciutkie wesołe opowiadania z dowcipnym zakończeniem" umieszczone w "wyimaginowanym kraju na Dzikim Zachodzie" - zaklinała się redakcja, licząc na naiwność cenzorów. Po czterech odcinkach ktoś się jednak połapał o jaki to kraj chodziło i serial zdjęto. Trzeba było więc szybko wymyśleć coś nowego, najlepiej już bez ideologicznych podtekstów. Bohater również miał być bardziej swojski, powiedzmy - marynarz. Ktoś podsunął Kajtka-Majtka i tak już zostało.

Nowy komiks momentalnie podbił serca czytelników i na wiele lat stał się lokomotywą Wieczoru Wybrzeża. Naczelny co tydzień dostawał swoich sześć odcinków, dzieciarnia oblegała kioski, a nakład systematycznie wzrastał. Christa, traktowany trochę jak wyrobnik, trochę jak żyta złota, miał odtąd w zasadzie wolną rękę. "W zasadzie", bo pozostały jeszcze ograniczenia wynikające z samej formuły komiksu prasowego i paradoksalnie, to właśnie one stały się największymi atutami Kajtka i Koka. Podział fabuły na króciutkie spuentowane epizody, nieokreślony wiek czytelników, jednobarwny druk, czy wreszcie ciągłość, zmuszająca rysownika do codziennej mrówczej pracy - oto co zadecydowało o niepowtarzalnym klimacie serialu, Christa posiadał wprost niezwykłe wyczucie gatunku. Mając do dyspozycji jedynie wąski komiksowy strip na ostatniej stronie gazety, potrafił wycisnąć go jak cytrynę. Wciąż eksperymentował, doskonalił warsztat, a jego styl ewoluował w bardzo nieraz zaskakujących kierunkach. W dodatku nigdy nie pisał scenariuszy i bawił się znakomicie, z dnia na dzień wymyślając kolejne odcinki.

Czysta radość tworzenia, bogactwo pomysłów, a przede wszystkim dziesiątki wplecionych w akcję zabawnych dygresji sprawiają, że Kajtka i Koka można wciąż odkrywać na nowo. Niestety, jest to przyjemność dana tylko nielicznym kolekcjonerom (las rąk!). Olbrzymia część materiału, wystarczająca do wydania trzydziestu nowych albumów, ukazała się wyłącznie w prasie regionalnej i prawdopodobnie nigdy już nie doczeka się wznowień. A ponieważ wokół serialu narosło sporo plotek i nieporozumień, spróbujmy po kolei prześledzić wszystkie jego rozdziały - wprawdzie "na sucho", za to w miarę możliwości rzetelnie.

1

Posiadacze szkieł powiększających mogli swego czasu podziwiać legendarny Pierwszy Odcinek, przedrukowany przez Super Boom!. Wykopalisko to pochodzi nie z 17, jak wszyscy uparcie podają, lecz z 15 października 1958 (wkrótce jubileusz). W debiutanckiej historii, zatytułowanej po prostu Niezwykle przygody Kajtka-Majtka, Koko w ogóle jeszcze nie występuje, a i samego Kajtka rozpoznać można jedynie po koszulce: jest okropnie brzydki, arogancki i do tego pali fajkę. Spotykamy go na pokładzie słynnej Kakaryki, gdy jako detektyw-amator usiłuje zdemaskować złodzieja. Kryminalna początkowo fabuła szybko traci wszelkie pozory realności, stając się tylko pretekstem do wygłupów. Mamy więc w jednym worku zdumiewającą mieszaninę: zagadkę Latającego Holendra, nieuchwytnego sabotażystę, bezludną wyspę, mówiące zwierzęta, osiemnastowiecznych piratów, bójki, gonitwy, zasadzki, itd, itp, a wszystko to z domieszką zupełnie nie salonowego humoru.

Jeśli wcześniejsze, zwłaszcza realistyczne prace Christy (np. Skarby starego zamczyska, Korak syn Tarzana) można by nazwać wzorem staranności, logiki i dobrego smaku, to Niezwykłym przygodom Kajtka-Majtka cech tych nijak przypisać się nie da. A jednak połączenie absurdalnej treści z nietypowym dla autora, nonszalanckim (czytaj: paskudnym) rysunkiem, dato w efekcie komiks bardzo spójny wewnętrznie. Groteskowy w każdym calu, trochę naiwny, ale na swój sposób zadziorny. [78 odc.]

2

Po powrocie z morskich wojaży Kajtek rzuca palenie i wprowadza się do swych krewnych, gdzie po raz pierwszy znajduje godnego siebie przeciwnika: ciotkę Agatę. Biedak ponosi całkowitą klęskę i musi ratować się ucieczką... wprost do laboratorium profesora Kapka Kosmosika. Ich spotkanie otwiera nowy rozdział w dziejach serialu. Obaj bohaterowie znakomicie się uzupełniają - genialne wynalazki profesora (który prywatnie okazuje się typem rozrywkowego dziwaka) w połączeniu z idiotycznymi pomysłami Kajtka tworzą niebezpieczną kombinację. Tym razem obaj sposobem gospodarskim konstruują rakietę kosmiczną i tropem latających talerzy wyruszają na Marsa.

Historyjka utrzymana jest w podobnej jak poprzednio konwencji, nawet tytuł pozostaje ten sam. Próżno w niej doszukiwać się prawdziwej science fiction - po ten temat Christa sięgnął dopiero wiele lat później. Teraz chodzi jak zwykle o niekończący się ciąg gagów, choć nie do końca. Mniej więcej w połowie opowieści, spod zwariowanej akcji, nieśmiało zaczyna się wyłaniać antywojenne przestanie. Jest też przewrotna puenta: w ostatnim odcinku Kajtek dostaje wezwanie do wojska. [146 odc.]

3

Jego zaszczytna służba z niejasnych przyczyn trwa wyjątkowo krótko. Już po trzech miesiącach Kajtek wraca do cywila, by wraz z profesorem wybrać się w przeszłość. Wędrówka przez stulecia dość niespodziewanie kończy się w średniowieczu, gdzie ich wehikuł czasu pada tupem tajemniczego Czarnego Rycerza - upiora zakutego w zbroję. Kajtek i profesor, jako wyznawcy światopoglądu materialistycznego, rzecz jasna w żadne duchy nie wierzą, odkrywają natomiast, że ten typ spod ciemnej gwiazdy ma coś wspólnego z miejscowym prominentem, niejakim Złym Księciem. W tej sytuacji trudno oczekiwać happy endu... i wcale go nie ma.

Z wielu względów jest to przełomowa część dla całego cyklu. Rysunki bardziej już przypominają styl Disneya niż Walentynowicza, a kreska nabiera tak typowej dla Christy precyzji (Kajtek-Majtek i prof. Kosmosik z Super Boom!-u to fragmenty tego właśnie komiksu). Pojawia się mnóstwo świetnych bohaterów drugoplanowych, zaś fabuła, znacznie bardziej teraz spójna, wciąga czytelnika w stworzony przez autora świat. Mimo pewnych analogii jest to jednak świat zupełnie inny, niż w Kajku i Kokoszu. Może nie tak barwny, ale z pewnością bliższy życiu. Widać to nawet w tytule, z którego w pewnej chwili znika słowo "niezwykłe". [282 odc.]

4

Kolejne Przygody Kajtka-Majtka są kontynuacją poprzedniej historii. Rzecz rozgrywa się współcześnie (tzn. w 1961), a Kajtek i profesor, posługując się otrzymanym w średniowieczu planem, poszukują skarbu rycerza Pędziforsa. Na drodze staje im jednak Zyg-Zak, nieuchwytny przestępca zwany "człowiekiem o stu twarzach". Do końca nie wiadomo kto nim jest, choć najbardziej podejrzani są: wojmit Wycior, detektyw Alibin oraz piękna pani Zaza, w której Kajtek beznadziejnie się zadurza.

To chyba najlepszy kryminał w dorobku Christy: pełen humoru, nieoczekiwanych zwrotów akcji i z zaskakującym zakończeniem. Ale najbardziej zaskakująca jest oszczędna i wyrafinowana strona plastyczna komiksu. Rysowane miękką linią postacie przeciwstawione są ostrym geometrycznym plamom, z których zbudowane jest tło. Autor zaledwie zaznacza miejsce akcji - operuje skrótem, symbolem. Mimo to (a może właśnie dzięki temu) stripy nabierają niezwykłej wyrazistości. A wydawać by się mogło, że ich twórca jest takim tradycjonalistą. Pozory mylą. [129 odc.]

5

W tym samym czasie Christa dość odważnie eksperymentował nie tylko z komiksową materią. Na tamach Tygodnika Morskiego zadebiutował w nietypowej dla siebie roli satyryka. Spośród kilkudziesięciu cartoonów, które tam opublikował, tylko nieliczne można na pierwszy rzut oka przypisać jego autorstwu. Stylistyka pozostałych w różnym stopniu zmierza ku czystej syntezie. Nic dziwnego, że twórca oczarowany swobodą, jaką data mu nowa forma wypowiedzi, postanowił przenieść swoje doświadczenia do macierzystej gazety.

Tak więc piąta część przygód Kajtka to swoisty kabaret w odcinkach. Trudno tu zresztą mówić o jakichkolwiek przygodach. Zamiast jeszcze jednej tasiemcowej opowieści, czytelnicy otrzymali tym razem zbiór świetnych dowcipów, połączonych ze sobą jedynie postacią bohatera. Autor pozostał wprawdzie przy tradycyjnej formie komiksowych pasków, ale rezygnując z ich numeracji, mógł sobie teraz pozwolić na zabawę konwencją. Każdy znajdzie tu coś dla (albo na) siebie: od niewinnych żarcików (np. drukowane w Super Boom!-ie Trzy historyjki o psach), aż po zjadliwą satyrę na ówczesną siermiężną rzeczywistość. [około 80 odc.]

6

Do stworzenia postaci Koka Christa przygotowywał się aż półtora roku. Już w pierwszych dowcipach z Tygodnika Morskiego, najpierw u boku Kajtka a potem solo, pojawiał się ubrany w charakterystyczny mundurek wąsaty marynarz imieniem Franek. Rok później, z okazji Dnia Dziecka, Wieczór Wybrzeża opublikował cuchnący dydaktycznym smrodkiem wierszowany prakomiks Na morze, w którym Kajtkowi towarzyszył ten sam osobnik, tym razem już bez wąsów. Autorką tekstu była podobno Agnieszka Osiecka, znamy więc zarówno "ojca", jak i "matkę" tłustego indywiduum.

Prawdziwą karierę Koko rozpoczął dopiero 22 listopada 1961, a pierwszy pełnometrażowy komiks z jego udziałem to znany z Super Boom!-u (wprawdzie tylko do polowy) Kajtek, Koko i piraci. W oryginale tytuł nadal brzmiał Przygody Kajtka-Majtka, co może świadczyć, że początkowo Christa traktował nowego bohatera dość marginalnie. Do czasu. Obdarzony niemalże samymi przywarami Koko, stał się wkrótce siłą sprawczą coraz to nowych przygód, ale przede wszystkim kłopotów. Kontrastujący z nim z założenia Kajtek, z bezczelnego anarchisty, musiał zmienić się w szlachetnego do obrzydzenia mądralę. Również dawna zadziorność komiksu ustąpiła teraz miejsca fabularnej atrakcyjności. Zabieg ten, z wielu względów korzystny, zemścił się na autorze po latach, powodując zaszufladkowanie większości jego utworów do kategorii "dla dzieci".

Wróćmy jednak do pirackiej opowieści. Zaraz po triumfalnym bankiecie, Vavula zostaje storpedowana przez tajemniczy okręt podwodny, będący w istocie... prawdziwą Mureną. Cudem uratowani z katastrofy Kajtek i Koko, razem z odnalezionym złotem wpadają w łapy morskich rabusiów. Ale i tak wszystko kończy się szczęśliwie: Mureną idzie na dno, piraci do pąki, a ich szef do szpitala bez klamek. [222 odc.]

7

"Minęła już północ, a mimo to w portowej tawernie Abordaż, było tłoczno i gwarno. (...) Parę kropel rumu zaostrzyło jeszcze, i tak dość bujną wyobraźnię marynarzy, toteż każda z opowiadanych, autentycznych przygód, była wprawdzie nieprawdopodobna, lecz za to bardzo ciekawa. Świtało już za oknem, kiedy milczący dotychczas Koko, rozpoczął opowiadać swoje przygody. Słuchano go z podziwem i niedowierzaniem, wszyscy jednak musieli przyznać, iż były to istotnie przygody niezwykłe". Tak rozpoczyna się Opowiadanie Koka - rzecz absolutnie wyjątkowa nie tylko dlatego, że brak w niej Kajtka. Jest to po prostu komiks genialny, a jego błyskotliwy, pure-nonsensowy humor bije na głowę wszystko, co Christa kiedykolwiek przedtem stworzył.

Fabuła oparta jest na prostym i starym jak świat pomyśle: oto Koko raczy nas wyssanymi z palca rewelacjami o swych bohaterskich wyczynach. Widzimy go na pokładzie rybackiego statku, na lodowej krze, w brzuchu wieloryba, a w końcu pieszo zdobywającego biegun północny. Zawsze pełen dobrych chęci, ma jednak kłopoty z percepcją. Gdziekolwiek się pojawia, sieje zamęt i zniszczenie; czegokolwiek się tknie, obraca w perzynę. Mamy tu zatem studium głupoty w swej najczystszej, ale i najzabawniejszej formie. Pikanterii dodają oczywiste skojarzenia z przygodami barona Muenchhausena - z tym, że miejsce romantycznego bohatera zajmuje kompletny idiota i nieudacznik.

Pomimo znacznej ilości tekstu, grafika (w przeciwieństwie do przeładowanej szczegółami poprzedniej historyjki) sprawia wrażenie lekkości, podkreślając tylko znakomity scenariusz. Christa znów zwraca się ku nieco syntetycznej formie, zaś kompozycja poszczególnych stripów zmienia je ze zwykłego ciągu kadrów w przemyślane, miniaturowe plansze. [120 odc.]

8

Zapowiadany na tamach Super Boom-u Kajtek i Koko w krainie baśni nie jest komiksem zupełnie nieznanym. Pochodząca z lat 1963-1964 opowieść, doczekała się w latach 80-tych aż dwóch przedruków prasowych, a jej ostatni i chyba najsłabszy fragment ukazał się w albumie Pojedynek z Abrą (pierwotnie byty to Przygody Kajtka i Koka). Znaczna, jak na taką staroć ilość wznowień pozwala przypuszczać, że upływ czasu niespecjalnie jej zaszkodził. I tak jest w istocie.

Po wprowadzeniu nowej postaci w historii o piratach i pogłębieniu (a raczej pognębieniu) jej charakterystyki w Opowiadaniu Koka, autor postanowił poddać obu swoich bohaterów próbie, wymyślając dla nich nieprawdopodobne, możliwe tylko w bajkach perypetie, l to nie w bajkach, jakie znamy z dzieciństwa, ale w ich kompletnie poprzekręcanych wersjach. Wszystko jest tu postawione na głowie: babcia Czerwonego Kapturka trzęsie całą okolicą, Śpiąca Królewna cierpi na bezsenność, a Kopciuszek trafia na oszusta matrymonialnego. Zamieszanie potęguje jeszcze profesor Kosmosik ze swym cudownym aparatem do przesyłania przedmiotów (teraz to się nazywa "teleportacja"). Mnóstwo świetnych pomysłów, przewrotne poczucie humoru, znakomite puenty - oto Christa w najwyższej formie! [348 odc.]

9

Na tropach pitekantropa to dla odmiany klasyczna historia przygodowa, a mówiąc ściślej: Kawał Solidnego Komiksu Sensacyjnego. Kajtek i Koko, w pogoni za Mr Hipsem, ostatnim żyjącym małpoludem, odbywają pełną przygód podróż dookoła świata. Ale w odróżnieniu od swych Verne'owskich poprzedników używają w tym celu samolotów, helikopterów, Kakaryki i lodówki (która, jak wiadomo, służy do pływania). Przy okazji wplątują się w wojnę mafijnych gangów, a nawet rozbijają w pyl brytyjską bazę wojskową w Singapurze. Nieustanne pościgi, porwania i strzelaniny trzymają akcję na najwyższych obrotach aż do ostatniego odcinka. Mimo latających w powietrzu kilogramów ołowiu, nikt jednak nie ginie, czasem tylko ten i ów ląduje za kratkami. To zresztą cecha charakterystyczna komiksów Christy: pewnych umownych granic nie przekraczają nigdy. [369 odc.]

Twórcza aktywność autora ograniczyła się teraz wyłącznie do Kajtka i Koka, przynajmniej przez kilka najbliższych lat. Osiągnięta wreszcie perfekcja warsztatowa pozwoliła mu skupić całą uwagę na scenariuszach. Niestety, coraz bardziej realistyczne rysunki w połączeniu z nieznośnym cyzelowaniem detali zdradzały klasyczne objawy rutyny. Być może właśnie dlatego Christa zaczął wkrótce rozglądać się za zupełnie nowym tematem i zupełnie nową estetyką. Ale o tym dopiero na końcu.

10

Obszerne fragmenty Kajtka i Koka na wakacjach mogliśmy także oglądać na tamach Super Booml-u. Kolejność epizodów była tam wprawdzie trochę przypadkowa, nie miało to jednak przy lekturze większego znaczenia (luźno ze sobą powiązane odcinki również w Wieczorze Wybrzeża nie były numerowane). Po kilku poprzednich, obfitujących w mocne wrażenia opowieściach, wszystkim należała się chwila odpoczynku. Nawet zaprawionym w bojach wilkom morskim. Ale czy to z winy pecha, czy też z powodu kompletnego nieprzystosowania obu bohaterów do "normalnego" życia, ich urlop staje się jednym pasmem udręki. "Ja mam dosyć wakacji, wracam do domu" stwierdza w końcu Koko i pewnie ma rację. Żywiołem stworzonych przez Christę postaci jest przecież przygoda - im bardziej niesamowita, tym lepsza, [okoto 56 odc.]

11

Opowieść Koka, jak łatwo się domyśleć, to jeszcze jedna porcja pure-nonsensu. Znów mamy tawernę, marynarską brać i radosne banialuki. Na tym jednak podobieństwa z Opowiadaniem Koka się kończą. Po pierwsze, zamiast rumu podawano piwo. Po drugie, i była to u Christy nowość, humor sytuacyjny ustąpił miejsca słownym skojarzeniom. Wreszcie po trzecie, autor zastosował wyjątkowo zabawny chwyt, prowadząc podwójną narrację: obiektywną (przedstawioną na rysunkach) i subiektywną, opowiadaną przez Koka (w charakterystycznych "koronkowych" dymkach). Nie trzeba chyba dodawać, że obie wersje znacznie się od siebie różniły. Pomyst iście karkołomny, ale Christa po raz kolejny udowodnił swą klasę. Niemal każdy kadr stanowił osobny dowcip, co średnio dawało ponad dwadzieścia pierwszorzędnych kawałów tygodniowo. Fabuła była przy tym właściwie szczątkowa: Koko próbuje nawrócić na drogę cnoty dwóch przemytników, którzy siłą zamustrowali go na statek. Dalsze streszczanie nie ma zatem sensu - to po prostu trzeba przeczytać. [207 odc.]

Być może będzie ku temu okazja, bowiem niedawno Janusz Christa powrócił do swego starego projektu. Z obydwu historyjek o Koku wybrał najlepsze fragmenty, odchudził je z nadmiaru tekstu, dodał parę wątków i nowy początek, po czym narysował raz jeszcze! Jest to z pewnością materiał na jeden z najciekawszych albumów w dziejach polskiego komiksu, na razie jednak zajmuje sporo miejsca w szufladzie.

12-14

Następne trzy serie, które ukazywały się w latach 1966-1968, jako Przygody Kajtka i Koka (cóż za oryginalność!), miały więcej szczęścia do wydawców. Ich zeszytowe wersje to kolejno: trylogia Śladem białego wilka - Duch bunkra - Chybiony strzał, opublikowana przez rozpadający się KAW, a następnie Zwariowana wyspa i Londyński kryminał -obydwa nakładem Spółdzielni Zespół, prowadzącej anemiczną dystrybucję przez sieć GS-ów.

Jak widać, w kategorii tytułów zdecydowanie prowadzą wznowienia. Szkoda tylko, że podczas odmładzania gazetowych pierwowzorów zupełnie zapomniano o specyfice gatunku, usiłując dziwacznymi zabiegami stworzyć na siłę "typowe" komiksowe plansze. Kolor skutecznie przykrył finezyjną kreskę (Christa zupełnie inaczej rysuje w czerni i bieli), a pionowy układ kadrów zakłócił naturalny rytm stripów z ich dramaturgią i puentami. Pacjent niestety zszedł. [312, 137, 137 odc.]

15

Kończący cały cykl Kajtek i Koko w kosmosie zasługuje na szczególną uwagę, chociażby z racji swych monstrualnych rozmiarów. Ale to nie one zdecydowały o sukcesie komiksu, a raczej odwrotnie. Za każdym razem, gdy akcja zmierzała ku niechybnemu finałowi, autor zmuszany był przez czytelników do kapitulacji i dopisania jeszcze kilkuset odcinków. Dopiero po czterech latach (!) padło słowo "koniec", jednak nawet wtedy publiczność nie data za wygraną. Już w dwa lata później okrojona i przeredagowana wersja historii ukazała się w pamiętnym gdańskim albumie, którego stutysięczny nakład zniknął w ciągu tygodnia, podobnie jak kolejne dodruki. W połowie lat 80-tych, wskutek "inicjatywy oddolnej", na giełdach w całym kraju pojawiło się następne, klubowe (czyli pirackie) wydanie - tym razem pełne, choć edytorsko fatalne. Zanim ostatecznie załamał się polski rynek komiksowy, dzięki staraniom Christy zdążyły ukazać się trzy z dwunastu tomów najnowszej, kolorowej edycji.

Kajtek i Koko w kosmosie, może nawet bardziej niż jakikolwiek inny polski komiks, stał się legendą dla kolejnych pokoleń fanów. Mimo groteskowo-awanturniczej formy, była to w gruncie rzeczy całkiem niegłupia przypowieść. Christa miał wówczas dobrze po trzydziestce i po prostu zakończył proces twórczego dojrzewania. Jako scenarzysta nie bał się poruszać nawet najistotniejszych tematów i to bez zbędnego przegadania. Cały ciężar fabuły oparł na zwięzłych, dowcipnych dialogach, prawie zupełnie rezygnując z narracyjnych komentarzy. Również jako grafik wziął jakby drugi oddech, by w ostatniej, najmniej znanej części utworu porzucić swą pseudo-realistyczną manierę na rzecz prostoty. Bez kompleksów powrócił do swych disneyowskich korzeni, dodając do tamtej estetyki silne piętno własnego indywidualizmu. [1265 odc.]

Zmiany te wyraźnie wskazywały, że Christa coś knuje. Ale, o radości, pierwszy strip następnej historii (pod dziwacznym tytułem Złote prosię) znów przedstawiał wyruszającą w rejs Kakarykę. Niecne zamiary autora zdradził dopiero tekst w ostatnim kadrze: "W gromadzie ludzi, żegnających marynarzy, pozostał kronikarz wszystkich przygód naszych starych znajomych. Postanowił on opowiedzieć tym razem całkiem inną historię, dając możność wypoczynku swoim bohaterom". Wypoczynek ten trwa jak na razie bite ćwierć wieku. Kajtek i Koko wystąpili jeszcze w dwóch następnych odcinkach, po to tylko, by opowiedzieć historię swoich prapraprapradziadków... Kajka i Kokoszą. No i wszystko jasne, a jeśli ktoś się nie domyślił, to Złote prosię zamieniło się potem w albumowy Zloty puchar, z którego wstęp ów został usunięty.

Triumfalnie wkroczywszy w nowy etap swej twórczości, autor wyrzekł się Kajtka i Koka definitywnie. Sam twierdzi, że doznał wówczas olśnienia. Po latach musiał jednak przyznać, że to olśnienie wyszło mu bokiem. Zbyt ściśle określony świat, który stworzył na potrzeby Kajka i Kokoszą, z niezmiennymi bohaterami, topografią, a nawet wystrojem wnętrz, zaczął go w końcu uwierać. l to jest właśnie główna różnica między tymi dwoma komiksami. Różnica pomiędzy niedopowiedzeniem a konkretem, swobodą a samoograniczeniem, młodością a dojrzałością. Siła Kajtka i Koka tkwiła bowiem w jego różnorodności i przełamywaniu barier, co mam nadzieję choć w części udało mi się pokazać. A to, że nie zajął on należnego mu miejsca w świadomości polskiego czytelnika, to już naprawdę wina zbiegu okoliczności... i trochę samego Christy.

[Krzysztof Janicz, AQQ nr 15, 1998; publikacja za zgodą autora]

WRAK.PL - Komiksowa Agencja Prasowa